Perfect Days – czyli żywot człowieka analogowego
Tak naprawdę film ten opowiada historię człowieka, na którego nikt nie zwraca uwagi. Fakt, że tacy ludzie istnieją dociera do nas wówczas, kiedy ich nieobecność ma wpływ na zaburzenie naszej egzystencji, a ich absencja destabilizuje nasz codzienny cykl funkcjonowania. Szarzy ludzie – mówimy o nich w odniesieniu do ich niezauważalnej rutyny. Bezimienna tkanka wegetująca symbiotycznie z resztą ludzkiej populacji.
„Perfect Days” to opowieść o Hirayamie – szarym człowieku z Tokio, który rutynowo wykonuje swoją pracę, dzień po dniu. Zaczynając oglądać ten film zastanawiałem się cóż takiego dostrzegł w tej bezbarwnej szarzyźnie ludzkiej pracy znakomity niemiecki reżyser Wim Wenders? On, który do Berlina ściągnął anioły z nieba (polecam znakomity film Wendersa „Niebo nad Berlinem” i jego kontynuację „Tak daleko, tak blisko”), a teraz pochylił się nad niewidzialnym żywotem prostego – wydawałoby się – człowieka egzystującego w stolicy Japonii; kraju niesamowitego progresu, wysokich technologii i zawrotnego tempa życia. Co może być ciekawego dla widza, kiedy twórca filmu każe mu śledzić dzień po dniu rutynową pracę mężczyzny w średnim wieku, który sprząta i naprawia miejskie toalety? Okazuje się, że można w tym dostrzec bardzo dużo. Powiem więcej: można w końcu otworzyć oczy.
Wenders kieruje wzrok widza na ludzi, którzy choć niedostrzegalni, to jednak wypełniają nasza przestrzeń; ludzi, od których dystansujemy się, omijamy i nie tworzymy z nimi jakichkolwiek relacji. Ale okazuje się, że we wnętrzach niektórych z nich jest zachowany pewien depozyt, jakże archaiczny w cyfrowym i zautomatyzowanym świecie. Depozyt ważny, do którego wielu z nas powraca z sentymentem. Symbolem tego właśnie jest Hirayama – człowiek o alternatywnym wnętrzu, który po zakończonej pracy wkracza w swój świat, jakże odmienny od otoczenia; świat kaset magnetofonowych, książek, fotografii analogowej. To człowiek, który mentalnie jest cały czas w latach osiemdziesiątych XX wieku i przez to być może nie jest rozumiany przez młodsze pokolenie, które traktuje go jako ekscentryka. Hirayama stworzył wokół siebie bezpieczną przestrzeń wypełniona czasem. Ten człowiek żyje w dwóch trybach dnia: ma swoją pracę i ma swoje pasje. Paradoksalnie, mieszka w Tokio gdzie życie płynie na wyścigi, ale on sam żyje powoli w centrum miasta, w którym jego lokum wydaje się być przestrzenią opierającą się urbanistycznym metamorfozom, chaosowi, nieustannym zmianom i dlatego wciąż ma wokół siebie ciszę i harmonię. Panuje nad swoim życiem, stara się przestrzegać rytmu dnia, aby nie ulegać temu wszystkiemu, co mogłoby w jakikolwiek sposób zaburzyć jego quasi rytualny cykl. W życiu Hirayamy nie ma nudy; wędrując, fotografuje otoczenie prostym analogowym aparatem, słucha dobrej muzyki na kasetach magnetofonowych, wieczorami przed snem czyta książki. Nie korzysta z nowoczesnych mediów, przez co nie dogaduje się ze współczesnymi „niewolnikami” technologii, ale co ciekawe, rozumieją go młodzi ludzie, którzy mogliby być jego wnukami, dla których artefakty z lat 80-tych XX wieku są czymś niezwykłym oraz ciekawym. Dla nich kaseta magnetofonowa, czy płyta winylowa, to nie archaizm, to wyzwanie. Hirayama rozumie doskonale ten świat i wie, że nie jest w nim tak całkiem sam, że jest jednym z depozytariuszy tego alternatywnego undergroundu.
Film z 2024 roku „Perfect Days” odniósł już spory sukces. W czasach filmów dynamicznych, efektownych, ukierunkowanych na masowego odbiorcę z zasobnym portfelem, dzieło Wima Wendersa docenione zostało Oscarem i Złotymi Palmami. To dobry znak, który świadczy o tym, że historia człowieka analogowego została zauważona i zaakceptowana przez współczesnych ludzi. Umiejscawiając akcję filmu w Japonii reżyser chciał podkreślić kontrast pomiędzy różnicami dwóch epok: analogowej i cyfrowej. Obecnie obserwujemy renesans świata kultury analogowych technik dźwięku i obrazu, które łączą pokolenia dziadków i wnuków, co nie umknęło uwadze reżysera.
Faktem jest, że Hirayama jest człowiekiem samotnym. Jest to jednak inne poczucie samotności, które nie wymaga ucieczki od świata. Samotność głównego bohatera to jego własny wybór, który wypełnia tym, czego nie rozumie współczesny homo sapiens. On dociera i spotyka ludzi, którzy mają podobny punkt widzenia świata. Wtedy przestaje być eremitą, staje się kolektywną częścią mniejszości niezwracającej niczyjej uwagi.
Paradoksalnie Hirayama jest człowiekiem otwartym na ludzi i na świat w określonych sytuacjach. Docenia i zwraca uwagę na tych, którzy starają się rozumieć jego niemodne już pasje. Do naszego bohatera przybywa siostrzenica Niko, która dostrzega w nim kogoś więcej niż odległego i nieznanego członka zapomnianej rodziny. Ona zdaje się odnajdywać w jego świecie, bo Hirayama ma dla niej czas. Potrafi słuchać i z nią rozmawiać. Jest autentyczny i nie udaje kogoś, kim nie jest. Przez tych kilkadziesiąt godzin wspólnej obecności daje jej to, czego Niko nie otrzymała od rodziców w swoim młodym życiu. Egzotyczny wujek i jego analogowy rezerwat jest dla niej bezpiecznym azylem. Wraz ze swoim magnetofonem, setkami kaset, nocną lampką do czytania; za to bez telewizora, komputera i innych dopalaczy ludzkiego losu w technokratycznym świecie. Taki właśnie jest brat jej mamy, którego nigdy wcześniej nie poznała. Wujek Hirayama jest wrażliwy na otoczenie, żyje w symbiozie z naturą, dostrzega rzeczy niezwykłe w zwykłych zdarzeniach dnia codziennego. Dla niego każdy dzień jest szczęśliwy, spełniony. Jego proste i dla wielu niezrozumiałe czynności stają się życiodajną energią.
Dzięki Wimowi Wendersowi mamy inny obraz Japonii, w której nie wszystko uległo zdigitalizowaniu, nie wszystko jeszcze zostało przykryte metaloplastyczną konstrukcją. Obserwując żywot serwisanta tokijskich toalet, musi pojawić się refleksja nad naszym doczesnym życiem. Wypada zapytać, co jest dla nas ważne? Co się stało, że tak łatwo odstąpiliśmy od rzeczywistości analogowej, tej szerokiej przestrzeni naszej kultury, ulegając często w sposób bezmyślny nowoczesnym technologiom i jej zgubnym mirażom? Jaką cenę musimy płacić za nasze technologiczne zniewolenie, za tę duchową pychę, intelektualne zubożenie, które odebrało nam właściwe narzędzia do tworzenia rzeczy niepowtarzalnych, odebrało potrzebę starania się by nasze działania były niebanalne i dopracowane?
Osoba Hirayamy i jego życie przedstawione w tym niezwykłym/zwykłym filmie, to dla nas sygnał, że jeszcze mamy czas otrząsnąć się z tej pogoni za wirtualnym i cyfrowym szczęściem. I wcale nie chodzi tutaj, abyśmy rezygnowali z cyfrowych wygód, ale nauczyli się dostrzegać ten dawny nieco archaiczny świat, który nic nie stracił ze swojej świeżości. Jakby nie patrzeć jest to dziedzictwo rzeczy dobrych, często przed laty określanych jako „kultowych”. A rzeczy kultowe są ponadczasowe, tylko zmienny jest krąg ich koneserów.
Japończyk Hirayama jest takim przykładem człowieka, który doskonale potrafi odnajdywać się w dwóch rzeczywistościach – analogowej oraz cyfrowej. Jednak to ta pierwsza stanowi dla niego swoisty rytuał. I tak będzie nadal egzystować, w tych dwóch nieprzenikających się sferach póki ma możliwość zaopatrywania się w muzykę na kasetach magnetofonowych czy na płytach winylowych, póki będzie miał komu pisać listy i wysyłać je w kopercie i póki ma możliwość robienia i wywoływania zdjęć fotograficznych, czy czerpać radość z kupowania książek w antykwariacie, aby potem je czytać przed snem. Świat analogowy broni się dzielnie i coraz intensywniej rozwija, póki są tacy ludzie na świecie jak Hirayama.
Jeżeli film „Perfect Days” ma nam przypomnieć o naszym dzieciństwie i o dorastaniu, to reżyser stanął na wysokości zadania. Film również wpisał się w panujący od wielu lat trend odkrywania na nowo analogowych technik dźwięku i obrazu, zarówno w odbiorze jak i w tworzeniu. Obserwujemy systematyczny powrót do starych dobrych czasów, których apogeum nastąpiło w latach 80-tych XX wieku. Reżyser Wim Wenders, to również człowiek tamtej epoki, tworzący kultowe i niepowtarzalne filmy. Czegóż chcieć więcej?
Tomasz J. Kostyła