Fitzcarraldo – czyli jak wiara marzenia przez góry przenosi
Już sama produkcja tego filmu wywołała sensację, a trwała dwa lata w różnych miejscach odludnych Peru i Brazylii. Reżyser nie zastosował efektów specjalnych, więc cała akcja – klatka po klatce – opierała się na pracy ekipy filmowej, aktorów i niezliczonej masy statystów. Reżyser Werner Herzog dokonał rzeczy niezwykłej i podobnie jak tytułowy Fitzcarraldo – udowodnił sobie i światu, że dla sztuki nie ma rzeczy prawie niemożliwych.
„Fitzcarraldo” – to historia irlandzkiego inżyniera Briana Sweeneya Fitzgeralda, usiłującego odnosić sukcesy biznesowe w Ameryce Południowej. W tę rolę wcielił się genialny i szalony, urodzony w Sopocie, Klaus Kinski. Fitzgerald nazywany przez miejscowych Fitzcarraldem jest znany z również z tego, że uwielbia operę i aby posłuchać arii Enrica Carusa jest w stanie przemierzyć najdalsze zakątki amazońskiej puszczy. Sztuka i biznes – oto dwa przeciwstawne żywioły ludzkiej egzystencji, które nasz bohater usiłuje połączyć w jeden strumień. Jest pełen zapału i wiary, ale to nie zjednuje mu przyjaciół,. którzy pomni jego wcześniejszych niefortunnych dokonań, traktują go z pobłażaniem, często z dystansem; traktując jego plany z przymrużeniem oka. W żaden sposób nie zniechęca to Fitzcarralda, wydawałoby się, że jeszcze bardziej rozpala w nim pragnienie dokonania czegoś niezwykłego, wzniosłego i niebywałego – wybudowania opery w miejscu dotychczas niedostępnym, w którym nie ma jeszcze śladu białego człowieka. I na ten cel chce zgromadzić środki, ale sposób realizacji jest dość ryzykowny, chociażby ze względu na tubylców, Indian zamieszkujących tereny, na których rosną drzewa kauczukowe.
Oprócz konkretnej wizji ma w sobie Fitzcarraldo wiarę. Ta wiara płonie w jego oczach i to widzimy. Nie jest tak całkiem sam, bowiem wspiera go jego żona Molly, co jest tutaj bardzo istotne (cześć i chwała Żonom, które wspierają swoich mężów w ich niezwykłych dokonaniach!). Ona wierzy w niego rozumiejąc przy tym doskonale, co drzemie w zakamarkach duszy i umysłu tego człowieka. Bo Fitzcarraldo nie jest typowym realistą, liberałem czasów La Belle Epoque. Jeśli się mu bliżej przyjrzymy, to zwrócimy uwagę, w jakim stopniu odbiega on od swojego środowiska, w którym funkcjonuje i mimo początkowych trudności zaczyna realizować swój plan, aby wyruszyć po swoje złote runo.
Czy jest to tylko jednowymiarowa podróż w górę rzeki kupionym i wyremontowanym starym statkiem? A może ta wyprawa niesie coś więcej w sobie? Fitzcarraldo postępuje tak, jakby rzucił wyzwanie panującym obyczajom, logice, naturze, prawom fizyki i własnym możliwościom. Bo ta podróż tak naprawdę odbywa się w nim samym. A celem tej drogi nie jest tylko pokazanie, że sprawy niemożliwe są możliwe, ale i przekształcenie światopoglądu człowieka, który uległ już grzechowi materializmu. Bo widać jak postępująca bezduszność białego człowieka, owładniętego chęcią zysku na południowoamerykańskiej ziemi tworzy nowy podział społeczny, nie do zaakceptowania przez tubylców i oczywiście przez samego Fitzcarralda.
Film pokazuje nam jeszcze jedną ważną rzecz. Pojawia się konflikt pomiędzy naturą a cywilizacją. Harmonia świata zostaje naruszona, świat natury oddala się od cywilizacji, kiedy ona wkracza na jej obszar. Cywilizacja niesie ze sobą rzeczy czysto materialne- produkty i zyski, liczby i statystyki, industrializację a w dalszej konsekwencji odpady przemysłowe, tymczasem Fitzcarraldo – także osoba z tego kręgu – chce dać coś zupełnie innego. Chcąc wybudować operę w dżungli, być może nieświadomie chce przywrócić harmonię natury z cywilizacją. To coś transcendentnego, co nie przyniesie zysku materialnego, ale pozostawi pozytywne ślady w duszach i umysłach. I dlatego nasz bohater nie był w stanie znaleźć ani zrozumienia, ani wspólnego języka w swoim środowisku. Za to jego pomysł, który stał się głośny w okolicy przyciągnął kilka osób, które zgodziły się ruszyć w nieznane. Lokalni Indianie, wieśniacy, holenderski kapitan – zbieranina peruwiańska, chcąca wyjść z rutyny codzienności. Tak, wiara czyni cuda, a w tym przypadku u Fitzcarralda to był pierwszy cud.
Dla Fitzcarralda pieniądze stanowią środek do celu. W tej kwestii również odbiega od swojego środowiska. Dlatego nie liczą się koszy wyprawy. Nadrzędną sprawą jest kwestia zrealizowania swojego marzenia. Jego zapał dostrzegają ci ludzie, którzy mają niewiele do stracenia i zrozumieli ową idee fixe, rozpalającą wyobraźnię, dającą też wolność wyboru do poświęceń, ale i do satysfakcji. Kolejną próbą, jaką zastali poddani uczestnicy wyprawy, było dotarcie do miejsca, w którym obie rzeki dzieliła niewielka odległość lądowa. Jednak tym lądem była góra, z którą należało się zmierzyć. A więc człowiek rzuca wyzwanie naturze i swoim własnym możliwościom. Jednocześnie teren, na którym się znajdują jest obszarem zamieszkałym przez Indian, dla których biały człowiek stał się symbolem nieszczęścia i zagłady ich świata. Z ich zachowania można było wnioskować, ze nie mają zbyt przyjaznych zamiarów wobec Fitzcarralda i jego szalonej załogi. I wtedy zdarzył się drugi cud.
Fitzcarraldo w krytycznym dla wszystkich momencie sięgnął po patefon, wyniósł go na pokład i puścił muzykę. Śpiew Enrica Caruso wypełnił dolinę rzeki. Pamiętacie może film „Misja” Rolanda Joffe? Tam jest taka scena, jak jezuici w Paragwaju przy wodospadach zostali otoczeni przez Indian. I co robi ojciec Gabriel? Powoli wyciąga obój i zaczyna grać. Momentalnie zmienia się rzeczywistość, ulatują wszelkie złe emocje i strach. Podobnie tutaj. Fitzcarraldo w swoim twórczym szale burzy mur oddzielający na tym obszarze cywilizację od natury. Jakże wymownie i artystycznie łączy jedno oraz drugie. Dla miejscowych Indian stało się jasne. Spełnia się przepowiednia o białym człowieku, który wyzwoli ich i poprowadzi ku szczęściu, a dla uczestników wyprawy stał się trzeci cud. Statek, ważący ponad trzysta ton, został przeciągnięty przez górę na druga stronę do rzeki. I tak też było podczas realizacji tego filmu. Bez efektów specjalnych. Fizyczna praca ekipy filmowej. Szaleństwo reżysera, aktorów i bohaterów filmu.
Wiara – w tym szaleństwie jest metoda. Wiara, rzecz nie do opisania szkiełkiem i okiem. Rzecz nie do zdiagnozowania fizycznie, chemicznie, czy matematycznie. Ale wiara to coś więcej. To często wyzwanie rzucane tej wszechobecnej materii empirycznej, nie tylko przez ludzi pokroju Fitzcarralda, ale przez tych, którzy nie boją się iść dalej gdzie wzrok nie sięga. Film Wernera Herzoga z 1982 roku, o którym swego czasu było bardzo głośno, wydaje się być dzisiaj reliktem dawnych dobrych czasów, zapomnianym dziełem, po które sięgają tylko nieliczni. Jednak musi być w nim coś więcej, bo po obejrzeniu nie da się tak łatwo zapomnieć i być może wydobywają się w nas uśpione zasoby naszej duszy, porzucone przez gonitwę codzienności donikąd?
Fitzcarraldo swoim dokonaniem odniósł sukces. Przesunął granicę możliwości w świecie, w którym żył. Płynął pod prąd, faktycznie i metaforycznie w iście herbertowskim stylu. To nie była rywalizacja, ani pycha. To była misja. Rzecz bezcenna dla niego samego. Niezwykli ludzie tworzyli niezwykłe rzeczy. Tak było i jest nadal.
Dlaczego Indianie zaakceptowali obecność Fitzcarralda i cel jego misji? Bo nasz bohater przybył na ich ziemie w całkiem innym celu. Muzyka z głośnika na statku dokonała przełomu, ale tubylcy zobaczyli w końcu inny obraz białego człowieka w białym uniformie. W jego oczach był nieznany dotąd wcześniej błysk geniuszu. Dostrzegli, iż ten człowiek nie przybywa tutaj, aby im coś odebrać, a jego oderwany od racjonalnej rzeczywistości umysł pozwolił im uwierzyć w autentyczność misji. Tam, pośród swoich był Fitzcarraldo postrzegany jako niespełna rozumu, zaś tutaj, pośród Indian, jako ktoś w kim płonie boski ogień, bo czyż muzyka nie jest dziełem boskiego geniuszu? Tak, tubylcy dostrzegli, że biały człowiek z dalekiej Irlandii stawia przede wszystkim sobie wymagania, wykraczające poza doczesność. To triumf ducha nad materią i być może jest to ten właściwy akt, na który czekali tubylcy od pokoleń nie tracąc nadziei.
Twórczość filmowa Wernera Herzoga w duecie z aktorem Klausem Kinskim wyróżnia się na tle innych jego filmów. Kinski swoją artystyczną aurą dodaje do tych obrazów wiele kontrastów. Filmy mają odpowiednią dynamikę, co też jest zasługą ekspresji twórczej aktora. Gdyby nie Kinski, to film miałby całkiem inny charakter. A tak, oglądając te obrazy zaczynamy zauważać odpowiednie akcenty, które, mimo upływu tylu lat od premiery, opierają się wciąż panującym trendom i modom. Film „Fitzcarraldo”, to obok „Aquirre, gniew boży” istotne dzieło, mówiące o determinacji człowieka w dążeniu do celu, gdzie na tej drodze często zaciera się różnica pomiędzy szaleństwem i odwagą.
Tomasz J. Kostyła